1
Jimi Hendrick experience, czyli targi Hooked Live w Dublinie
Napisane przez
Kuba Standera
,
14 luty 2013
·
2471 Wyświetleń
Cholerne książki
Walają się wszędzie po domu, przyjechało ich z polski w sumie 80 - 90 kilo i to pod łóżkiem, to koło fotel, na parapetach, w kuchni nawet między szpargałami leżą. Nowa edycja Diuny smutnie kurzy się koło fotela przy kominku, sporadycznie okraszona leniwym kotem udającym figurkę. Futrzak upatrzył sobie opowieść o czerwiach jako swój punkt obserwacyjny i mimo odstraszania kisi na nim przy każdej okazji. Spoko, już niedługo obetnę mu za to jajka i zobaczymy komu będzie do śmiechu. Nie żebym nie ostrzegał, butami nie rzucał. Nawet kiedyś przy kanapie zebrałem paczkę pocisków przeróżnych, głównie z dzieci zabawek, bo przecież na "Psiik", czy tez bardziej perswazyjne zaklęcie "Idź w członek męski" nie wywołuje nawet wzdrygnięcia ogonem cholernej bestii... Uniki ma wyćwiczone też futrzak i o ile zwykle reakcja następuje dopiero jak zerwę się z kanapy i dziada gonię, to wystarczy ręką sięgnąć do naszykowanej kupki by gadzina natychmiast pokazała, że jedno oko ma zawsze otwarte i śmigała z pokoju ledwo zakręty łapiąc. Widać kilka trafień bezpośrednich prosto w dyńkę działa lepiej niż wychowanie bezstresowe polecane dla kotów przez ONZ A teraz jeszcze sobie wyobraźcie, że jest ich dwa, i tak na zmianę..
W każdym razie, miarka się przebrała i zapadła decyzja - kupuję szafkę na książki. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Na miejscu ceny jakby wpław, przez morze, mistrzowie olimpijscy w zębach po deseczce z UK transportowali. Bez jaj, 180e za półkę z dykty zlepionej guma arabską to trochę za dużo. W końcu nawet najlepsza z żon stwierdziła, ze "coś z tym trzeba zrobić" i poszło po utartych śladach - jedziemy do IKEA. W kraju lepianek z torfu, pieczarek na ścianach, wożenia owiec w bagażniku Jaguara i zawodów w oraniu pługiem ciągniętym przez żonę takich sklepów jest cały jeden. jedynie 220km w jedną mańkę, wiec przydałoby się jakąś jeszcze imprezkę wytrzasnąć przy okazji. I udało się - targi wędkarskie Hooked Live 2013. trochę sceptycznie podchodzę do takich spędów, może nabawiłem się uprzedzeń szczerząc na nich dwa lata jako wystawca zęby. Niby fajnie, można ze znajomymi się spotkać i pogadać, ale... szczególnie jak kisi się 3-4 dni, od rana do wieczora, słabo jest to relaksujące.
W każdym razie, postanowiłem dać się "zahaczyć" i wpaść przy okazji tripu do Dublina.
Impreza oznakowana jak wszystko w Irlandii, więc trafienie tam zajęło mi tylko 20 minut krążenia po okolicy.
W końcu jednak jestem, rodzinka gromko protestuje, przed pozostawieniem ich w aucie na "20-30 minut" i wszyscy ruszamy. Przy kasie mały trick, Pani "zapomina" wydać mi resztę kasując nas za 4 dorosłych zamiast jeden ulgowy i jeden free. Po zwróceniu uwagi, okazuje się, że "Miś" jest jednak uniwersalnym filmem i prawie "jem przecież" i wielki foch. Jednak prawie ze po moich przeprosinach, ze Pani nie wpadła na to ze 4 i 8 latek nie są dorosłymi, bo przecież ona tam tylko pracuje, udaje się mi odzyskać należną resztę.
Po tym miłym i budującym wspaniałą atmosferę wstępie ruszamy na salę wystawową.
Targi sa mniej więcej rozmiarów 2/3 tych z Zabrza. Nie powala ilość wystawców, niemniej jednak - nie ilość, ale treść się liczy!
O ile ludzie nie zainteresowani mucha za wiele do oglądania pewnie nie mieli, to dla muszkarza te targi są jak wstąpienie do muszkarskiego raju, za życia Pewnie przesadzam, ale było chyba wszystko czego potrzeba do łowienia tutaj na muchę, a jeśli czegoś nie było, to znaczy że nie jest to potrzebne. Od łodzi, kajaków, przez wędki, linki, kręcioły, mała ilość ciuchów po gotowe muchy, haczyki i materiały. Chcesz łódkę? 17 czy 19 stop, a jaki silnik? To może jakieś echo czy elektryka? A może kajak z całym wyposażeniem? Kapka z Jungla? Grade zwykły czy premium?
Można było wejść w slipach i wyjechać ubranym i wyposażonym we wszystko, łącznie z najdziwniejszymi materiałami muchowymi.
Zdecydowanie największa była oferta już gotowych much.
Całe ściany płaczu, pod którymi ustawiały się całe zgraje mężczyzn w różnym wieku, z jedną cechą wspólną - rozbieganym spojrzeniem, trzęsącymi się łapkami - jednym słowem jakbym widział moich synów w dużym sklepie zabawkowym. Wybieranie, zbieranie, później look na metki, nieobecny wzrok gdy kalkulują ile kasy trzeba będzie na zabawki w rękach wybrać i ten przelotny moment, gdy suma dodawania tych wszystkich cyferek wychodzi dużo większa niż ta pobrzękująca w kieszeni. Na niektórych twarzach widać jeszcze cień nadziei, dumanie jak nie zatankować przez dwa tygodnie auta by żona się nie dowiedziała, podejmowanie strategicznych decyzji, dumanie czy córce tak naprawdę potrzebny jest Collage i czy nie lepiej, by pracowała w McDonaldzie... Na końcu jednak, jak zawsze, rozsądek nadchodzi niczym zimny prysznic i następuje odkładanie wybranych zabawek, wymiętoszonych i zapoconych w niezliczonych ugniataniach, przetasowaniach by dopasować kwotę zakupu choć trochę do posiadanych funduszy.
Ja byłem w dobrej sytuacji - wiedziałem, że potrzebuję tylko śpiochów. I może kurtki. No, jakby jakieś fajne buty do brodzenia były w dobrej cenie, to może też. No i jeszcze lekki kij dwuręczny, z zestawem linek. I na górskie jeziorka belly boat. I siodło grizzly w oliwkowym kolorze... Dobrze, że czujnie za mną kroczy żona, niczym wąż przed atakiem sztywniejąc za każdym razem gdy moja ręka podnosi się do much-wędek-kołowrotków czyli "całego tego pieprzonego badziewia którego mamy całą chatę". Z resztą, będąc świadom mojej ułomności i tego ze żona lepiej się bije, oddałem jej portfel przed wejściem na salę. I te 50 euro co się wysunęło do kieszeni w spodniach przez przypadek. I te 2 dyszki co w kurtce były... O dychaczu w drugiej kieszeni pewnie tez wiedziała, przecież na lotnisku mogła by za detektor robić, ale chyba przymknęła na to oko pozwalając najstarszemu dziecku w rodzinie choć trochę poszaleć
Dzięki temu udaje się mi dość szybko upolować paczkę ciekawych gum, wydłużone duże wormy, będą jak znalazł na jesień na płytkie bassów kuszenie.
Dreptam tak sobie po tych targach aż wreszcie trafiam na najbardziej interesujące stanowisko - Jim Hendrick, czyli ProBass. Na wyspie, jeśli chodzi o bassy to chyba największy autorytet. Wspomagany przez kilku kumpli - muszkarzy, ma kilka ciekawych rzeczy.
Oglądanie zaczynam od rzucającego sie mocno w oczy switcha Echo. Niecałe 11 stóp, #6 i akcja... no zupełnie nie moja bajka. Pewnie pod skagita byłby w sam raz, jednak majta się i dynda niemiłosiernie - zdecydowanie nie kij do śmigania głowicami z nad głowy.
Dodać do tego należy, powiedzmy delikatnie - osobliwa stylistykę. W sumie ciesze się że mogłem obmacać ten kijek, bo mocno nad nim myślałem, a w tym momencie zastosowania bym dla niego nie znalazł.
Obok kije Echo - typowo morskie szpady. ładnie wykonane, bardzo sprężyste i szybkie, "śliczniochy" szczególnie w porównaniu ze swoim awangardowym krewnym w kolorze oliwek z majonezem. Myślę, ze może to być bardzo interesująca alternatywa przy ograniczonym budżecie. Gdy tak je sobie oglądałem słyszę na stoisku tekst "i do tego kija dokupujesz sobie przedłużkę i masz dwuręczny kij do śmigania na fali". Jednak złośliwość natury i uszy tylko troszkę mniejsze niż u słonia afrykańskiego się przydają
Szybko odkładam oglądane Echo i podchodzę zobaczyć o czymże to Panowie rozprawiają. W rękach trzymają kij, o którym do dawna myślę - TiCr X ze stajni Temple Fork Outfiters. Przekazanie kija, zaczynam od obejrzenia jakości wykonania. Korek przyzwoity, "ne ma lyypy" jak mawia Pan na sterydach. Przelotki trochę masywnie zamotane i pozalewane, ale jeśli kij ma służyć do poganiania bydła, to czemu nie - powinien kontakt ze mną przeżyć Kij jest dość ciężki jak na swoją klasę, bardziej ma się wrażenie, ze to #10, jednak, gdy sparuję go z dość ciężkim kręciołem, który jest już w drodze, to myślę że będzie się to dobrze układać. Kij na tyle szybki, by spokojnie obsłużyć łowy morskie, jednak bez tej zawężającej "okienko timingowe" charakterystyki metalowego pręta, pozwoli na dość mocne zresetowanie dyńki podczas łowienia. Jak twierdził Jim i jego kumpel - kij "sam rzuca". Chwila rozmowy o wędce i "dwuręcznej doczepce" i schodzi na ryby. Z początku dość "tajemniczo" jednak po chwili obwąchiwania się atmosfera się trochę rozluźnia i rozmawia się dość miło. I o łowieniu i o nowym sprzęcie Ciekawostka - Airflo planuje wypuścić nową serię linek do łowienia lekkimi dwuręcznymi kijami. Tylko czekać , aż pojawią się 40+ STORM, będące ponoć połączeniem serii Rage i 40+CSW. Trochę ciekawych informacji i lecę dalej, przed startem za aprobatą żoniną kupując koszyk na linkę. Jakiś Duński wynalazek, do złudzenia przypominający "Orvisowski-najlepszy-na-świecie" a kosztujący 40e. Ok, może być.
Lecę dalej - ściana Rio/Airflo, kawałek dalej do wyboru Hardy/Greys. Wędki zacne, ale niestety czasy, gdy Greys był budżetową marką mamy za sobą...
U simmsa jak zawsze ładnie, kolorowo i ... cholernie drogo. Kurtka, śpiochy i buty to lekko licząc półtora tysia... chyba poczekam na wygrana w Lotto zanim coś kupię. Jeszcze oblukanie materiałów i już mnie do drzwi głodna rodzina ciągnie. 20-30 minut zmieniło się w prawie 2h, nie ma co się im dziwić...
Walają się wszędzie po domu, przyjechało ich z polski w sumie 80 - 90 kilo i to pod łóżkiem, to koło fotel, na parapetach, w kuchni nawet między szpargałami leżą. Nowa edycja Diuny smutnie kurzy się koło fotela przy kominku, sporadycznie okraszona leniwym kotem udającym figurkę. Futrzak upatrzył sobie opowieść o czerwiach jako swój punkt obserwacyjny i mimo odstraszania kisi na nim przy każdej okazji. Spoko, już niedługo obetnę mu za to jajka i zobaczymy komu będzie do śmiechu. Nie żebym nie ostrzegał, butami nie rzucał. Nawet kiedyś przy kanapie zebrałem paczkę pocisków przeróżnych, głównie z dzieci zabawek, bo przecież na "Psiik", czy tez bardziej perswazyjne zaklęcie "Idź w członek męski" nie wywołuje nawet wzdrygnięcia ogonem cholernej bestii... Uniki ma wyćwiczone też futrzak i o ile zwykle reakcja następuje dopiero jak zerwę się z kanapy i dziada gonię, to wystarczy ręką sięgnąć do naszykowanej kupki by gadzina natychmiast pokazała, że jedno oko ma zawsze otwarte i śmigała z pokoju ledwo zakręty łapiąc. Widać kilka trafień bezpośrednich prosto w dyńkę działa lepiej niż wychowanie bezstresowe polecane dla kotów przez ONZ A teraz jeszcze sobie wyobraźcie, że jest ich dwa, i tak na zmianę..
W każdym razie, miarka się przebrała i zapadła decyzja - kupuję szafkę na książki. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Na miejscu ceny jakby wpław, przez morze, mistrzowie olimpijscy w zębach po deseczce z UK transportowali. Bez jaj, 180e za półkę z dykty zlepionej guma arabską to trochę za dużo. W końcu nawet najlepsza z żon stwierdziła, ze "coś z tym trzeba zrobić" i poszło po utartych śladach - jedziemy do IKEA. W kraju lepianek z torfu, pieczarek na ścianach, wożenia owiec w bagażniku Jaguara i zawodów w oraniu pługiem ciągniętym przez żonę takich sklepów jest cały jeden. jedynie 220km w jedną mańkę, wiec przydałoby się jakąś jeszcze imprezkę wytrzasnąć przy okazji. I udało się - targi wędkarskie Hooked Live 2013. trochę sceptycznie podchodzę do takich spędów, może nabawiłem się uprzedzeń szczerząc na nich dwa lata jako wystawca zęby. Niby fajnie, można ze znajomymi się spotkać i pogadać, ale... szczególnie jak kisi się 3-4 dni, od rana do wieczora, słabo jest to relaksujące.
W każdym razie, postanowiłem dać się "zahaczyć" i wpaść przy okazji tripu do Dublina.
Impreza oznakowana jak wszystko w Irlandii, więc trafienie tam zajęło mi tylko 20 minut krążenia po okolicy.
W końcu jednak jestem, rodzinka gromko protestuje, przed pozostawieniem ich w aucie na "20-30 minut" i wszyscy ruszamy. Przy kasie mały trick, Pani "zapomina" wydać mi resztę kasując nas za 4 dorosłych zamiast jeden ulgowy i jeden free. Po zwróceniu uwagi, okazuje się, że "Miś" jest jednak uniwersalnym filmem i prawie "jem przecież" i wielki foch. Jednak prawie ze po moich przeprosinach, ze Pani nie wpadła na to ze 4 i 8 latek nie są dorosłymi, bo przecież ona tam tylko pracuje, udaje się mi odzyskać należną resztę.
Po tym miłym i budującym wspaniałą atmosferę wstępie ruszamy na salę wystawową.
Targi sa mniej więcej rozmiarów 2/3 tych z Zabrza. Nie powala ilość wystawców, niemniej jednak - nie ilość, ale treść się liczy!
O ile ludzie nie zainteresowani mucha za wiele do oglądania pewnie nie mieli, to dla muszkarza te targi są jak wstąpienie do muszkarskiego raju, za życia Pewnie przesadzam, ale było chyba wszystko czego potrzeba do łowienia tutaj na muchę, a jeśli czegoś nie było, to znaczy że nie jest to potrzebne. Od łodzi, kajaków, przez wędki, linki, kręcioły, mała ilość ciuchów po gotowe muchy, haczyki i materiały. Chcesz łódkę? 17 czy 19 stop, a jaki silnik? To może jakieś echo czy elektryka? A może kajak z całym wyposażeniem? Kapka z Jungla? Grade zwykły czy premium?
Można było wejść w slipach i wyjechać ubranym i wyposażonym we wszystko, łącznie z najdziwniejszymi materiałami muchowymi.
Zdecydowanie największa była oferta już gotowych much.
Całe ściany płaczu, pod którymi ustawiały się całe zgraje mężczyzn w różnym wieku, z jedną cechą wspólną - rozbieganym spojrzeniem, trzęsącymi się łapkami - jednym słowem jakbym widział moich synów w dużym sklepie zabawkowym. Wybieranie, zbieranie, później look na metki, nieobecny wzrok gdy kalkulują ile kasy trzeba będzie na zabawki w rękach wybrać i ten przelotny moment, gdy suma dodawania tych wszystkich cyferek wychodzi dużo większa niż ta pobrzękująca w kieszeni. Na niektórych twarzach widać jeszcze cień nadziei, dumanie jak nie zatankować przez dwa tygodnie auta by żona się nie dowiedziała, podejmowanie strategicznych decyzji, dumanie czy córce tak naprawdę potrzebny jest Collage i czy nie lepiej, by pracowała w McDonaldzie... Na końcu jednak, jak zawsze, rozsądek nadchodzi niczym zimny prysznic i następuje odkładanie wybranych zabawek, wymiętoszonych i zapoconych w niezliczonych ugniataniach, przetasowaniach by dopasować kwotę zakupu choć trochę do posiadanych funduszy.
Ja byłem w dobrej sytuacji - wiedziałem, że potrzebuję tylko śpiochów. I może kurtki. No, jakby jakieś fajne buty do brodzenia były w dobrej cenie, to może też. No i jeszcze lekki kij dwuręczny, z zestawem linek. I na górskie jeziorka belly boat. I siodło grizzly w oliwkowym kolorze... Dobrze, że czujnie za mną kroczy żona, niczym wąż przed atakiem sztywniejąc za każdym razem gdy moja ręka podnosi się do much-wędek-kołowrotków czyli "całego tego pieprzonego badziewia którego mamy całą chatę". Z resztą, będąc świadom mojej ułomności i tego ze żona lepiej się bije, oddałem jej portfel przed wejściem na salę. I te 50 euro co się wysunęło do kieszeni w spodniach przez przypadek. I te 2 dyszki co w kurtce były... O dychaczu w drugiej kieszeni pewnie tez wiedziała, przecież na lotnisku mogła by za detektor robić, ale chyba przymknęła na to oko pozwalając najstarszemu dziecku w rodzinie choć trochę poszaleć
Dzięki temu udaje się mi dość szybko upolować paczkę ciekawych gum, wydłużone duże wormy, będą jak znalazł na jesień na płytkie bassów kuszenie.
Dreptam tak sobie po tych targach aż wreszcie trafiam na najbardziej interesujące stanowisko - Jim Hendrick, czyli ProBass. Na wyspie, jeśli chodzi o bassy to chyba największy autorytet. Wspomagany przez kilku kumpli - muszkarzy, ma kilka ciekawych rzeczy.
Oglądanie zaczynam od rzucającego sie mocno w oczy switcha Echo. Niecałe 11 stóp, #6 i akcja... no zupełnie nie moja bajka. Pewnie pod skagita byłby w sam raz, jednak majta się i dynda niemiłosiernie - zdecydowanie nie kij do śmigania głowicami z nad głowy.
Dodać do tego należy, powiedzmy delikatnie - osobliwa stylistykę. W sumie ciesze się że mogłem obmacać ten kijek, bo mocno nad nim myślałem, a w tym momencie zastosowania bym dla niego nie znalazł.
Obok kije Echo - typowo morskie szpady. ładnie wykonane, bardzo sprężyste i szybkie, "śliczniochy" szczególnie w porównaniu ze swoim awangardowym krewnym w kolorze oliwek z majonezem. Myślę, ze może to być bardzo interesująca alternatywa przy ograniczonym budżecie. Gdy tak je sobie oglądałem słyszę na stoisku tekst "i do tego kija dokupujesz sobie przedłużkę i masz dwuręczny kij do śmigania na fali". Jednak złośliwość natury i uszy tylko troszkę mniejsze niż u słonia afrykańskiego się przydają
Szybko odkładam oglądane Echo i podchodzę zobaczyć o czymże to Panowie rozprawiają. W rękach trzymają kij, o którym do dawna myślę - TiCr X ze stajni Temple Fork Outfiters. Przekazanie kija, zaczynam od obejrzenia jakości wykonania. Korek przyzwoity, "ne ma lyypy" jak mawia Pan na sterydach. Przelotki trochę masywnie zamotane i pozalewane, ale jeśli kij ma służyć do poganiania bydła, to czemu nie - powinien kontakt ze mną przeżyć Kij jest dość ciężki jak na swoją klasę, bardziej ma się wrażenie, ze to #10, jednak, gdy sparuję go z dość ciężkim kręciołem, który jest już w drodze, to myślę że będzie się to dobrze układać. Kij na tyle szybki, by spokojnie obsłużyć łowy morskie, jednak bez tej zawężającej "okienko timingowe" charakterystyki metalowego pręta, pozwoli na dość mocne zresetowanie dyńki podczas łowienia. Jak twierdził Jim i jego kumpel - kij "sam rzuca". Chwila rozmowy o wędce i "dwuręcznej doczepce" i schodzi na ryby. Z początku dość "tajemniczo" jednak po chwili obwąchiwania się atmosfera się trochę rozluźnia i rozmawia się dość miło. I o łowieniu i o nowym sprzęcie Ciekawostka - Airflo planuje wypuścić nową serię linek do łowienia lekkimi dwuręcznymi kijami. Tylko czekać , aż pojawią się 40+ STORM, będące ponoć połączeniem serii Rage i 40+CSW. Trochę ciekawych informacji i lecę dalej, przed startem za aprobatą żoniną kupując koszyk na linkę. Jakiś Duński wynalazek, do złudzenia przypominający "Orvisowski-najlepszy-na-świecie" a kosztujący 40e. Ok, może być.
Lecę dalej - ściana Rio/Airflo, kawałek dalej do wyboru Hardy/Greys. Wędki zacne, ale niestety czasy, gdy Greys był budżetową marką mamy za sobą...
U simmsa jak zawsze ładnie, kolorowo i ... cholernie drogo. Kurtka, śpiochy i buty to lekko licząc półtora tysia... chyba poczekam na wygrana w Lotto zanim coś kupię. Jeszcze oblukanie materiałów i już mnie do drzwi głodna rodzina ciągnie. 20-30 minut zmieniło się w prawie 2h, nie ma co się im dziwić...
- Maynard i fireblood lubią to
Zazdroszcze Kuba kiedys byłem w helmutowie ale nie było klimatu.Cieszę się ze oblukałeś ECHO wiedziałem że Ci nie przypasuje mamy podobne gusta,co innego TFO.Pozdrawiam i oby wiecej takich tekstów